Starfield to gra, która wywołuje u mnie dysonans poznawczy. Bo grało mi się w nią bardzo dobrze i sam osobiście uważam, że to dobra pozycja do ogrania. To nie jest średniak, który ledwo zapamiętamy po przejściu, bo pomimo swoich błędów, to pozytywne cechy ten tytuł po sobie może jednak pozostawić.
Zanim jednak będziemy grillować Starfielda zacznijmy od plusów, które sprawią, że jeśli nie grałeś w ten tytuł, to możesz się do niego przekonać.
Pierwszy plus to setting gry. Co by nie mówić Starfield na tle gwiezdnych gier, wyróżnia się swoim retrofuturyzmem, aż nawet sami twórcy gry mianowali go bardziej jako NASA Punk. Wystarczy tylko spojrzeć na projekt kombinezonów, broni oraz komputerów i od razu można stwierdzić, że czuć tu inny klimat otoczenia jak chociażby porównując go do serii Mass Effect.
Miasto Neon, Nowa Atalntyda, wnętrza stacji kosmicznych, jaskinie, opuszczone placówki badawcze na obcych planetach. Co by nie mówić, realizacja takich lokalizacji wypada tutaj bardzo dobrze i będąc poraz pierwszy w tych miejscówkach odnosiłem raczej pozytywne wrażenia.
Kolejnym plusem byłaby dla mnie oprawa graficzna, gdyby nie ta cholerna nierówność w zaprojektowanych lokalizacjach. Ponieważ wchodząc do takiego Neonu, skojarzenia od razu kierują nas w stronę Cyberpunk’a. A główne skrzypce w prezentacji tej lokalizacji gra oczywiście sztuczne światło, jak sama nazwa wskazuje Neonowe światło. Więc ostre tekstury modeli oraz światła padające w uliczkach Neonu może nie sprawiały opadu szczęki, ale stwierdzałem osobiście „kurde, ale to ładnie wygląda”, ale nie o wszystkich lokacjach tak możemy powiedzieć.
Mam wrażenie, że designerzy za długo siedzieli na projektowaniu itemów typu: jedzenie, narzędzia, kubki, piłeczki i inne zabawki, które oczywiście wyglądają niesamowicie, jednak zamiast tego mogli się skupić np. na zaprojektowaniu fauny i flory. Ponieważ już wygląd drzew w samej Nowej Atlantydzie w porównaniu do budowli i wnętrz, wygląda po prostu tragicznie.
Żeby nie było, to nie tyczy się tylko flory w miejskich ośrodkach, ale również na planetach gęsto zalesionych w wszelaki rodzaj roślin. I być może z daleka wygląda to jeszcze ok, ale w momencie zbliżenia się bezpośrednio do danego elementu, zauważamy płaską i rozpixelowaną teksturę.
Ale jak już wcześniej wspomniałem wnętrza biur, placówek badawczych, stacji kosmicznych, statków kosmicznych, strojów, broni – wygląda po prostu cholernie dobrze i to był jeden z aspektów który trzymał mnie przy tej grze. Ponieważ większość misji odbywa się częściej w lokalizacjach pozbawionych roślinności i brzydko wyglądający krzaczek nie rzuca nam się często w oczy, co wpływałoby negatywnie na odbiór samej gry.
Następnym czynnikiem, który uprzyjemniał mi czas w Starfieldzie to muzyka. Odkrywanie kolejnych lokacji przy utworach Inona Zura jest czystą przyjemnością. Czuć, że jest to muzyka skomponowana pod podróż w nieznane. Motyw przewodni w menu głównym, osiągnięcie nowego poziomiu, ambientowe utwory podczas eksploracji terenów. Utworzony ciąg melodyjny bardzo przypominał mi twórczość Johnego Williams w Gwiezdnych Wojnach czuć, że inspiracja mogła być brana właśnie z przygód o rycerzach Jedi.
(Nie jestem znawcą muzyki, ale głuchy by nie dostrzegł muzyki w Starfieldzie, która nie tylko trafia w nasze ucho, ale i zostaje z nami na dłużej, a na pewno przewodni motyw melodii).
Kolejnym aspektem, od którego nie wymagałem za wiele, a całkiem przypadł mi do gustu to strzelanie oraz prezentacja broni. Wyświetlanie ilości amunicji na obsługiwanej przez nas broni wygląda bardzo fajnie, ponieważ każda z dostępnych broni została zaprojektowana tak unikalnie, by cyfrowy zegar informujący nas o ilości amunicji nie prezentował się banalnie.
Zaś samo strzelanie oceniam bardzo dobrze. Odrzut w poszczególnych karabinach oraz pistoletach odczuwalnie się różni. Czuć kiedy strzelamy z amunicji o większym lub mniejszym kalibrze. Dodatkowo immersje podczas strzelanie wzmacnia dobre udźwiękowanie strzałów, więc strzelanie takim kosmicznym P90 w trybie automatycznym lub seryjnym z nałożonym tłumikiem brzmi bardzo soczyście.
Można mieć pretensje z kolei do niektórych broni, które nie różnią się za bardzo od strzelania z tzw. ramienia lub podczas przybliżania, ponieważ i tak zawsze trafimy w przeciwnika. No ale dotyczy to dosłownie niektórych karabinów i pistoletów.
Z kolei pistolety i karabiny w wydaniu laserowym brzmią praktycznie tak samo i ich odrzut również jest niemalże identyczny, dlatego osobiście nie przepadałem za korzystaniem z karabinów laserowych, bo nie dawały mi takiej samej frajdy, jak bronie z amunicją palną.
Ostatni plus gry to misje poboczne. W odróżnieniu od głównego wątku fabularnego, misje poboczne po prostu były ciekawsze. Głównie ze względu nie tylko na scenariusz, który ciekawie został w nich poprowadzony, ale również na misje, które skupiały się na manipulacji i oszukiwaniu postaci, skradaniu się, wykradaniu przedmiotów lub hakowaniu komputera, zagadkach środowiskowych polęgających na przedostaniu się do zamkniętego pomieszczenia. Generalnie fabułę niektórych misji pobocznych zapamiętałem bardziej niż głównego wątku gry.
Jeszcze co do hakowania, to muszę dodać mały plusik dla minigierki polegającej na hakowaniu komputera oraz otwieraniu zamków. To chyba jedna z najlepszych minigierek od czasów Obliviona.
Wspomniałbym jeszcze o całkiem szczegółowej rozbudowie statków kosmicznych, w których to możemy ulepszać nie tylko system obrony, silnik czy ładowność statku, ale również sam wygląd naszej maszyny. I byłby to dla mnie plus, gdyby nie to, że latanie statkiem po kilku razach staje się strasznie nudne niczym bitwy na oceanie w Assassins Creed.
(Wiadomo, że mogą wam się bardzo spodobać loty w kosmos i bitwy podczas, który możemy napadać i okradać cudze floty, ale osobiście mnie ten aspekt po prostu wynudził po kilku godzinach. Ale dlaczego to wada powiem o tym zaraz)
Więc czy modernizacja statków jest dużym plusem, wszystko zależy od waszego stylu rozgrywki i ochoty na spędzenie większej ilości czasu poza odwiedzanymi planetami. Bo oczywiście statek przydaję się do składowania znalezionych itemów, które mogą przeciążyć udźwig waszej postaci. Ale w miarę szybko ogarniecie, że warto sprzedawać większość znalezionych rzeczy i nie przechowywać ich na czarną godzinę, bo takowej nigdy nie uświadczycie.
(No i to były czynniki, które utrzymały mnie przy zdaniu że Starfield jest dobrą grą i może spodobać się wielu osobom.
Jest dobrą, ale po prostu niedorobioną, z wieloma błędami. Błędami, które nie powinny występować w nowoczesnych grach.
Mam dziwne wrażenie, że Starfield to gra, która w połowie produkcji przerosła twórców. Mieli fajny pomysł, ale nie potrafili go skondensować, a wynikiem tego jest długa lista błędów, niedoróbek i źle zrealizowanych pomysłów. Lista o której wam teraz opowiem).
Na początku zacznijmy od rzeczy, którą możecie (ale nie musicie) uświadczyć na pierwszy rzut oka. Czyli optymalizacja. Nie nazwałbym jej tragicznej, ale komputery spełniające rekomendowane wymagania mają problem z osiągnięciem 60 klatek na najwyższych ustawieniach graficznych w FullHD i to jest fakt.
Nie pomoga tutaj nawet FSR, a w moim przypadku wręcz obniża o kilka klatek płynność + obraz, który jest postrzępiony i brzydki, jak to w przypadku FSR’a już mogliście uświadczyć chociażby w takim Jedi Survivor.
Dla kart graficznych od Nvidii jest do pobrania mod DLSS, który faktycznie pomaga osiągnąć więcej klatek.
(Zresztą… lepsze te 45 klatek, od 30 klatek na Xbox’ach. Xboxsiarze, trzymajcie się tam!)
Ale czy tak to ma wyglądać? Kupując komputer za ponad 6-7 tysięcy oczekujesz przyjemnego grania przynajmniej na FullHD, ale nagle pojawia się ten film:
I nagle okazuje się, że Twój komputer za 7k nie jest next-genowym sprzętem, który poradzi sobie z Next-Genową grą od pana Todda Howarda.
(No bo właśnie pytanie co tu jest Next-Genowe? Jakość tekstur, modeli i oświetlenia? Ok zgadzam się! No bo chyba nie mówimy o gameplay’u, który zatrzymał się na Morrowindzie.)
– Wieczne wczytywanie wszelakich lokacji od wnętrz budynków po jaskinie. Aż czasami ciekawi mnie ile czasu przyjdzie nam na same ekrany ładowania.
– Animacja poruszania się postaci, która serio jest żywcem wycięta z Obliviona,
– Mimika postaci, które z nami rozmawiają i wydają się być po prostu martwe,
– Inteligencja przeciwników, która ogranicza się tylko do uciekania. Jeśli grałeś w ostatnie Fallouty to wiesz dobrze jak przeciwnicy z bronią palną się zachowują. Identycznie.
To nie są cechy gier next-genowej. To są cechy gier z 2005 roku. Więc Starfield nie jest grą next-genową. Gra nowo generacyjne w moim mniemaniu łączy cechy nowoczesnej oprawy graficznej z odświeżonym gameplayem. Tego Starfield nie posiada.
Kolejnym minusem gry, to interefejs, który jest kryminałem gamingowym. Osoba, która była odpowiedzialna za interefejs w Starfieldzie, nie powinna chwalić się tym na LinkedInie.
Oceniam grę na PC, więc wybaczcie, nie wiem jak jest na konsoli. Ale wybieranie planet kursorem myszki robił jakiś masochista. Najeżdzając na planety kursor ma totalną inwersje w każdą stronę. Dlatego muszę przycisnąć przykładowo klawisz W by następnie kursor nie dostał pierdolca i mogę z większą łatwością wybrać planetę.
Przedostanie się do innego układu słonecznego za pierwszym razem bez wcześniejszego zapoznania się z samouczkiem to istna zagadka. Musisz najpierw uzupełnić napęd grawitonowy, następnie wybrać X i czekać chwilę aż się podróż odpali. Ta procedura moim zdaniem nie ma żadnego sensu, bo nie wpływa to na gameplay, a jedynie zabiera nam niepotrzebnie czas.
Przenoszenie itemów do skrzynek, statków, magazynów. A dokładnie przeklikiwanie się pomiędzy listą przedmiotów w twoim plecaku, a miejscem docelowym typu magazyn, w którym masz zamiar je umieścić.
Za pierwszym razem trudne do wyłapania, za kolejnymi razami upierdliwe i znów zabierające czas na przeklikiwanie się w celu upewnienia się czy na pewno zdaliście dany przedmiot do magazynu z waszego ekwpiunku.
Filtrowanie cech itemów, które powinno być przynajmniej w kilku kolumnach podzielone na wartość, siłe, wage itd. No ale nie… ktoś genialny postanowił zrobić jedną kolumnę i masz teraz się przeklikiwać przez poszczególne cechy. Oczywiście można to modem poprawić, ale słowo MOD pada u mnie dzisiaj ostatni raz. Oceniamy produkt końcowy wypuszczony przez twórców gier, a nie graczy.
Budowanie statków jest tu kolejną zmorą UI. Żeby zatwierdzić zakup muszę wybrać jakieś ulepszenie statku, a następnie wcisnąć ESC by zatwierdzić koszyk zakupowy. Bez wcześniejszej informacji o tym, że taki koszyk zakupowy istnieje. Podsumowując tragedia.
Główny wątek fabularny, jak już wcześniej wspomniałem nie jest tutaj najwyższych lotów. Na początku tragicznie nudny, a kiedy zaczyna być ciekawie to kończy się na tym samym. Jeden z ostatnich głównych questów polegający na przemieszczaniu się w dwóch różnych liniach czasowych jest na prawdę super. Bo jest to czysta zagadka środowiskowa polegająca na wydostanie się z placówki badawczej, która w jednym czasie jest w pełni działająca i krazą po niej ludzie, a w drugiej linii czasowej jest totalnie zniszczona przez katastrofę i niektóre wejścia są w niej zamknięte. Więc musimy manewrować między dwoma liniami czasowymi by przedostać się we wskazane miejsce.
Aż dziwi mnie, że nie było przynajmniej kilku takich misji, ale domyślam się, że opracowanie takiego questa musiało być bardziej czasochłonne niż wygenerowane przez skrypt planet, które nie muszą być opracowywane detal po detalu przez twórców gry.
No bo te tysiące planet to niby jest, ale wszystkie polegają na tym samym. Eksploracja pobliskiej bazy, która została opanowana przez piratów + przeskanowanie poszczególnych surowców. Po kilkunastu takich odwiedzinach, totalnie odechciewa się powtarzać ten schemat.
Niektórzy narzekają, że gameplay odwiedzania planet nie jest taki jak w No-Man Sky. Czyli, że prosto z kosmosu możemy płynnie przedostać się statkiem na planete. No niestety, przedostajemy się na planetę ekraniem ładowania. Czy to dobrze? Szczerze… dla mnie tak, bo biorąc pod uwagę ile te planety oferują i jak są po prostu martwe, to nie miałbym ochoty tracić 10 minut na lot z stacji kosmicznej na planete niczym w GTA z jednego końca mapy, na drugi koniec.
Więc ograniczenia silnika gry i leniwość twórców tutaj okazała się dla mnie zbawieniem.
Wspomniałbym jeszcze o martwym świecie, braku immersyjności z postaciami typu zawieranie związku. Jedynym plusem zawierania związku jest tutaj 15% do zdobywania expa, kiedy to położymy się spać i teoretycznie kładziemy się spać z naszą wybranką lub wybrankiem. Ale jest to takie sztuczne i byle jakie, że już uprawianie seksu w skaczącym samochodzie w GTA III było bardziej atrakcyjne.
Co do postaci, które poznajemy na swojej drodze, to nie są one w ogóle interesujące. Ich historia w ogóle nie zapada w pamięć i generalnie są nieciekawe nawet jako rozmówcy w dialogach. Ale być może jest to problem samego silnika gry, które nawet z dobrej jakości scenariuszem, robi drewno totalne z napotkanych na naszej drodze postaci tych z głównego wątku fabularnego oraz pobocznych zadań.
(Ale muszę wam przyznać, że powyższe minusy nie sprawiły, że odpuściłem sobie grę. Wręcz przeciwnie, chciało mi się grać dalej, mimo wad o których właśnie wspomniałem.)
Czułem przyjemność z strzelania, robienia zadań, tworzenia bazy. To był na prawdę mile spędzony czas, problem jest taki, że Starfield nie jest grą, którą prawdopodbnie miał być. Twórcy gry po prostu na pewnym etapie produkcji zrozumieli, że nie dadzą rady dowieść tego czego planowali od samego początku. I problemem gry, może być nie tylko sam silnik gry, a po prostu cały projekt nad grą, który na piśmie był bardziej rozbudowany, jednak z przemijającym czasem pod naciskiem dowództwa Microsoftu, Bethesda musiała większość rzeczy wywalić do kosza i przyspieszyć czas z ukończeniem gry.
Być może myśleli, że ulepszenie silnika gry oprawą graficzną wystarczy im by gra nabrała takiego kształtu jaki chcieli uzyskać. A jak widać Starfield to po prostu Fallout i The Elder Scrolls w ładniej oprawie graficznej, ale nadal na tym samym gameplay’u, który dobrze znamy już od roku 2002 roku.
Podsumowując Starfield to taki Assassins Creed. Powielany schemat i powtarzalny gameplay od kilkunastu lat tylko w innej skórce. To tytuł dla fanów gier Bethesdy, ale również nowi gracze odnajdą się w tej produkcji, bo ta posiada swoje plusy, by przykuć swoją uwagę do nowych odbiorców.
Czy polecam zagrać? Za 40 zł w Gamepassie to szkoda byłoby nie wypróbować takiego tytułu. Jestem pewien, że większość osób, które mają skromny budżet na gry, będą bardzo zadowolone ze Starfielda, ale płacąc 300 zł za taki tytuł, na pewno możesz odczuć pewne rozczarowanie.
Sam osobiście byłem zadowolony z gry, ale tylko dlatego, bo przeczuwałem jaki produkt Bethesda nam zaoferuje no i dodatkowo jestem gruboskórny na wszelakie marketingowe pierdololo mające wzbudzić nasz apetyt by następnie przy premierze sprzedać nam soczystego liścia. Wy też powinniście przestać się na to nabierać, polecam!